Jak dziadek Stach poznał babcię Zosię
W świętojańską noc czerwcową
Dziadek stanął tuż przy chacie
Wywijając ponad głową
Z pcheł otrząsał sobie gacie
Pozagniatał wszy na głowie
Z łajna obtarł stare kapcie
Chodźcie dzieci wam opowiem
Jak poznałem waszą babcię
No to żeśmy się zlecieli
Jak na bajkę dziadek woła
Bośmy czasu trochę mieli
Zanim babcia sparzy zioła
Było lato fest gorące
Tak jakosi przed żniwami
Dzień za dniem piekło słońce
Nawet w cieniu pod drzewami
Byłem kawalerem młodym
Silnym, ponoć też przystojnym
Pełnym ducha i pogody
Choć w zasadzie bogobojnym
Raz w niedzielę końcem lipca
Gdy po sumie obiad zjadłem
Tata rzęził coś na skrzypcach
Owinięty prześcieradłem
Nagle rzecze idź no Stachu
Choć gorąco niebywałe
Zobacz w Łazach ,Czarnym Piachu
Może żyto jest już źrałe
Zjadłem gruszkę jakubówkę
Ubrałem kapelusz słomiany
Popuściłem pas o ślufkę
I poszedłem uchachany
Myślę sobie zboczę z drogi
Pójdę dalej se po między
Tam nie skurzą mi się nogi
I na skróty będzie prędzy
Wtem wyszła babcia, stanęła w progu
Marsz do kąpania ty stary pryku !
Nikt już nie wstrzyma twojego smrodu
Masz ciepłą wodę w dużym cebrzyku!
Widząc że bitwę tą dziadek przegra
Niczym skazaniec na miejsce kaźni
Świadom tragedii co się rozegra
Pomaszerował do naszej łaźni
Po takim myciu, dziadek nam milknie
Gaśnie nim życie, nie ma humoru
Więc wam opowiem co z tego wyniknie
Skończę historię, w obronie honoru
Idzie Stach i pogwizduje
Nad głową kwili ptaszyna
Patrzy, w bruździe połyskuje
Leżąca tam butelczyna
Ale mu się poszczęściło
W taki upał i spiekotę
Znalazł flaszkę chłodną miłą
Może z wodą lub kompotem
Odkorkował, niuchnął nosem
Czuł czernice, miód i miętę
Choć wydały się owoce
Być ciut jakby przykiśnięte
Stach radości swej nie kryje
Do młodego bardzo winka
Wsadził w usta flaszki szyję
Chłepce aż mu cieknie ślinka
Ledwie połknął łyk ostatni
Otarł usta wierzchem dłoni
Pierdnął niczym strzał armatni
Jęknął -chyba mnie pogoni
Zagon pszenicy zobaczył
Zaraz pognał tam co siły
W biegu portki ściągnąć raczył
Nim zwieracze mu puściły
Co się jeszcze potem działo
Stach za bardzo nie pamięta
Jakimś cudem się udało
Ubrać gacie i porcięta
Jak wyczołgał się ze zboża
Mrucząc –aleś się nałykał
Stanął na niepewnych nogach
Ku lasowi pokuśtykał
W lesie też nie było miło
Kiedy wlazł w na skraju w krzaki
Znów mu w brzuchu zakręciło
Zabolały wszystkie flaki
Zdążył zdjąć portki a nawet gacie
Oddał co trzeba na leśne runo
Tak go przedarło kochany bracie
Że aż zemdlony na ziemię runął
Zapewne Stach wyzionął by ducha
Leżąc pod krzakiem z odkrytym zadkiem
Gdyby nie młoda śliczna dziewucha
Co przechodziła obok przypadkiem
Się wystraszyła gdy go ujrzała
Lecz nie straciła głowy ze strachu
Gacie i portki jemu ubrała
I powiedziała - choć ze mną Stachu
Następnie ramię jemu podała
Pójdziemy Stasiu do mojej chaty
Będę się tobą opiekowała
Za zgodą mojej mamy i taty
Gdy doszli w łóżku go położyła
Potem mu dała węgiel i zioła
Grubą pierzyna go przywaliła
Jak zasnął , starła pot z jego czoła
Jak się obudził otworzył oczy
Ona przy jego posłaniu stała
Miała na buzi uśmiech uroczy
W ręce garnuszek z ziołem trzymała
Dała Stachowi trochę wywaru
Aż pokraśniały w mig jego lica
Podniósł z badery zadek pomału
Musi to jakaś być carownica
Siadłszy na łóżku wlepił w nią gały
W pachnącym zielem izby zaciszu
I wstyd mu było wcale nie mały
Że go widziała z tyłkiem na wirzchu
A gdy się dłużej w Zosię wpatrywał
Bo takie imię dano dziewczynie
To co raz bardziej się zakochiwał
Wiedząc że bez niej już nie wytrzymie
Stach powstał z łoża podszedł do Zosi
Uklęknął przed nią wtulił się w łono
I tak nieśmiało o rękę ją prosi
Zosiu czy zechcesz być moją żoną?
Zosia do siebie go przytuliła
Podniosła z kolan ucałowała
Tak mój Stasieńku radam ci, miła
Inaczej bym cię nie ratowała
A za rok cały było wesele
Na którym bawiła osada cała
No i przepiękny ślub był w kościele
Po nim zabawa do rana trwała
Gdy po obiedzie podano miody
Od Corny Baby piwo i wódkę
To każdy chłop poczuł się młody
I zaczął se podrywać młódkę
Wtedy do akcji ruszyli swaty
I sztachetami fest się pobili
Rano zostały słupki i łaty
Tak płoty do cna ocerebili
Grała muzyka baby wrzeszczały
Wszyscy się bardzo dobrze bawili
Byli też tacy, co ten czas cały
Leżąc pod stołem mile spędzili
Nazajutrz rano bajzel był spory
Na mokrej łące po weselisku
Chłopy leżały niczym mysiory
Tuż po wykopkach na kartoflisku
Wszyscy chrapali pojękiwali
Lub mamrotali se farmazony
Pierwsi z rozumem się przywitali
Jak Anioł Pański wieściły dzwony
Na bicie dzwonów nie bez kłopotu
Wstawali z trawy w niemałym znoju
I chwiejnym krokiem szli do namiotu
Poszukać cienia i wodopoju
A gdy wieczorem ostatni wstali
Niektórzy nawet z poczuciem winy
Niepewnym krokiem się znów udali
By se dołożyć na poprawiny
I znów od nowa lały się miody
Piwo samogon i inne wódki
Potem przez tydzień stary czy młody
Odczuwał wesela zdrowotne skutki
Wtem drzwi skrzypnęły i wylazł dziadek
Był ciut pobladły i jakby zmalał
Bo jak w cebrzyku moczył se zadek
Się nie utopił tylko ocalał
Jak doczekamy za miesiąc cały
Złapie się dziadka i do cebrzyka
Bo jest z nim kłopot wcale nie mały
Nie chce się kąpać tylko umyka
Tak oto dziadek popadł w niewolę
Ugrzązł nieszczęsny jak żaba w błocie
Babcia skróciła jego swawole
Tak sam się skazał na dożywocie
28.11.2016 Piotr Kołodziej i Piotr Zięba